Że matka nie umie utrzymać kolan razem? Nie powiedział tego, ale słyszała potępienie w
jego głosie, wisiało między nimi. Boże, jak ona tego nienawidzi. Gdyby nie córka, gdyby nie ich córeczka... – Nie wiem, ile czasu zajmie nam obserwacja. Wygodne kłamstwo. Powoli krew zaczynała się burzyć w jej żyłach. – Oboje wiemy, że nikt od ciebie nie wymaga, żebyś pracował dwadzieścia cztery godziny na dobę. – Oboje wiemy dużo różnych rzeczy. Oczyma wyobraźni zobaczyła go tak jak wtedy, w drzwiach sypialni, z niemym oskarżeniem na twarzy, gdy zobaczył ją w ich łóżku. Nagą, spoconą, w ramionach innego mężczyzny, tego samego, z którym już kiedyś miała romans. Biologicznego ojca Kristi. Rick sięgnął po broń, po pistolet ukryty w kaburze pod pachą, i przez chwilę Jennifer poczuła prawdziwy strach. Lodowatą panikę. – Wynoście się – warknął wtedy, patrząc na nich ze śmiertelnym spokojem. – Na rany boskie, wynoście się z tego domu i nie wracajcie. Oboje. Odwrócił się, zszedł na parter i wyszedł; nawet nie trzasnął drzwiami. Ale jego gniew był autentyczny. Namacalny. Jennifer uszła z życiem, ale nie odeszła. Nie mogła. Rick nie wrócił. Nawet się nie pokłócili. Po prostu wyszedł. Nie odbierał jej telefonów. Aż do dzisiaj. Ale było już za późno. Znowu spotkała się z kochankiem. Zarówno z zemsty, jak i z pożądania. Pieprzyć to. Nikt nie będzie za nią kierował jej życiem, nawet Rick-Su-perglina-Bentz. Więc spotkała się z mężczyzną, o którym nie mogła zapomnieć. Szmata! Dziwka! To jej słowa. Zamknęła oczy, spuściła głowę, zagubiona, zmieszana. Nigdy, naprawdę nigdy nie zamierzała zdradzić Ricka. Ale okazała się za słaba, a pokusa zbyt silna. Pokręciła głową. Pustka wypełniała ją całkowicie. Kogo tak bardzo chciała ukarać? Jego? Siebie? Przecież jeden z psychiatrów powiedział jej, że we własnym mniemaniu na niego nie zasługuje. Że dąży do samozagłady. Co za bzdura. – Nie wiem, czego chcesz – szepnęła cicho. – Ja też nie. Już nie. Zobaczyła, że w kieliszku zostało jeszcze trochę martini, i wypiła. Pętla na szyi raz zaciskała się, a raz rozluźniała. Boże, dlaczego z nim nie jest łatwo? Dlaczego nie może być mu wierna? – Ja się staram, Rick – szepnęła, zaciskając zęby. Nie kłamała. Problem w tym, że się starała, ale jej nie wychodziło. Wydawało jej się, że na dole słyszy kroki. Zesztywniała, ale doszła do wniosku, że to tylko pogłos w słuchawce. Albo na dworze. Chyba zostawiła otwarte okno... – Starasz się? – Rick się żachnął. – Ciekawe gdzie? No wreszcie. Wiedział. Pewnie kazał ją śledzić, obserwować dom. Albo jeszcze gorzej: sam zaparkował niedaleko w nieznanym jej samochodzie i patrzył. Spojrzała na sufit: żyrandol, alarm przeciwpożarowy i wentylator, którego skrzydła przecinały gorące powietrze. Czyżby ukrył gdzieś kamerę? Sfilmował jej ostatni wybryk? Czy widział, jak wiła się i jęczała w ich małżeńskim łożu? Czy patrzył, jak przejęła kontrolę i błądziła ustami po brzuchu kochanka i niżej? Widział jej śmiech? Pieszczoty? Boże, co za świr! Zamknęła oczy wstrząśnięta. – Walnięty sukinsyn. – We własnej osobie. – Nienawidzę cię. – Traciła panowanie nad sobą. – Wiem. Nie wiedziałem tylko, czy zdołasz to przyznać. Odejdź, Jennifer. To koniec. – Może nie doszłoby do tego, gdyby nie kręciły cię tak bardzo pościgi za zbrodniarzami, gdybyś nie odgrywał policyjnego superbohatera, może gdybyś poświęcał więcej uwagi żonie i