podstawę śniegowego bałwana. Powierzchnia mieniła się tęczowymi plamami – fioletowymi,
zielonymi, różowymi. Widok był tak cudowny, tak nieoczekiwany po długim błąkaniu się w mroku, że Lisicyna wydała z siebie krótki okrzyk. Obok stała lampa. Ona to właśnie oświetlała połyskującą gładź, każąc jej błyskać blikami i iskierkami. Między lampą a kulą widać było skurczony, czarny, miarowo kołyszący się cień. Przyprawiające o mdłości zgrzytanie rozlegało się w rytm jego wahadłowych ruchów. Polina Andriejewna zrobiła jeszcze kroczek, ale w tym samym momencie dźwięk ustał i w nagłej ciszy szelest podeszwy wydał się wprost ogłuszający. Zgarbiona postać zastygła, najpewniej nasłuchując. Zrobiła ostrożny ruch, jakby gładziła kulę lub coś z niej delikatnie zmiatała. Pani Lisicyna nie wiedziała, co robić. Zastygnąć w miejscu, w nadziei, że jakoś jej ujdzie, czy rzucić się do ucieczki? Stała w arcyniewygodnej pozycji: z jedną nogą wysuniętą do przodu i utrzymującą cały ciężar ciała, z drugą wspartą na czubku stopy. A na dodatek jeszcze straszliwie załaskotało ją w nosie. Kichnięcie stłumiła, nacisnąwszy mocno palcem nasadę nosa, ale gorączkowego westchnienia powstrzymać nie zdołała. Czarny człowiek (oczywiście jeśli był to człowiek) uczynił szybki ruch, którego sens pani Polina zrozumiała nie od razu. Dopiero kiedy górna część sylwetki z okrągłej przekształciła się w zaostrzoną, pojęła: naciągnął na głowę kaptur. Chować się już nie miało sensu. Uciekać zaś pani Lisicyna nie chciała. Ruszyła zatem ku wyprostowanemu, wysokiemu pustelnikowi (teraz już było widać, że to właśnie pustelnik); ten cofnął się. Tuż przed wąskim, czarnym cieniem Polina Andriejewna się zatrzymała – tak strasznie błysnęły oczy w wycięciach kaptura. Pewnie tak właśnie błyszczy wzrok bazyliszka. Nie świętego i sprawiedliwego Wasiliska, lecz właśnie bazyliszka, koszmarnego wysłannika piekieł, o żabim tułowiu, wężowym ogonie i koguciej głowie. Potwora o śmiercionośnym spojrzeniu, od którego pękają kamienie, więdną kwiaty i padają trupem ludzie. Pani Polina wzdrygnęła się. – A więc taki pan jest, Aleksy – powiedziała. Czarny Mnich nie poruszył się, ciągnęła więc dalej, cicho, niespiesznie: – Tak, to pan, to pan. Nikt inny to być nie może. Najpierw myślałam o Sergiuszu Nikołajewiczu Lampem, ale teraz, kiedy sama szłam Dojściem w ciemności, przejrzałam. Tak często bywa: kiedy oczy są ślepe, rozum i dusza zaczynają widzieć jaśniej, nie odciągają ich pozory. Nie doniósłby pana Sergiusz Nikołajewicz z oranżerii do jeziora. Sił by mu, mizerakowi, zabrakło, w dodatku daleko. I jeszcze słowa Galileusza o mierzeniu tego, co się nie poddaje mierzeniu, które wyczytałam w zeszyciku z wzorami, nie dawały mi spokoju. Skąd to ja je znam? I przypomniałam sobie, dopiero teraz przypomniałam sobie – skąd. To z pańskiego trzeciego listu. Czyli przed napisaniem był już pan w pracowni Lampego i zaglądał do jego zeszyciku. Tu mi się wszystko wyostrzyło, wszystko wyjaśniło. Szkoda tylko, że nie wcześniej. – Polina Andriejewna zaczekała, czy pustelnik czegoś na to nie odpowie, ale on milczał. – Zaraz pierwszego dnia znalazł pan ukrytą pod wodą ławeczkę i o tej „niezwykle pikantnej okoliczności” wspomniał w liście, że niby jutro wszystko wykryję i efektownie przedstawię wam całe nieskomplikowane rozwiązanie. Nocą ruszył pan śledzić Czarnego Mnicha i udało się panu nad wszelkie spodziewanie. Szedł pan za mistyfikatorem aż do lecznicy, żeby się dowiedzieć, kto to jest. Zobaczył pan pracownię, zainteresował się. Wsadził nos w notatki... Ja niczego z tych wszystkich wzorów nie zrozumiałam, ale pan się zorientował. Nie darmo na uniwersytecie widziano w panu nowego Faradaya. O pieczarze i kuli było tam napisane coś takiego, przez co zmieniły się wszystkie pańskie plany i zaczął pan odgrywać własny spektakl. – Pani Polina z obawą popatrzyła na tajemniczą kulę. – Co szczególnego jest w tej kuli, że przez nią pan na takie straszne rzeczy się zdecydował, tylu ludzi zgubił? – Wszystko – powiedział pustelnik, który tymczasem ściągnął niepotrzebny już kaptur i potrząsnął kędzierzawą głową. – W tej kuli jest wszystko, czego sobie zażyczę. Najzupełniejsza wolność, sława, bogactwo, szczęście! Po pierwsze, w tym okrąglaczku